Na UFC 266 doszło do długo wyczekiwanego powrotu. Choć wydawać by się mogło, że po wieloletnim zawieszeniu nie zobaczymy już w oktagonie Nicka Diaza, ten wrócił i pokazał, że wciąż ma w sobie tę iskrę!
Robbie Lawler doznał zaszczytu ponownego przywitania Nicka Diaza z oktagonem UFC. Pojedynek był rewanżem za starcie sprzed ponad 17 lat. Wtedy to, na UFC 47, starszy ze stocktońskich braci zwyciężył przez KO w drugiej rundzie. Teraz jednak musiał uznać wyższość „Ruthlessa”, choć trzeba przyznać, że Kalifornijczyk zaskoczył wszystkich. Od pierwszych minut nie odstawał od Lawlera, potrafił go też zaskoczyć.
Choć nie był tak bliski wygranej, jak jego brat na UFC 263 pokazał, że nawet po sześciu latach od ostatniego pojedynku (w 2015 roku Nick przegrał na punkty z Andersonem Silvą; wynik zmieniony później na No Contest) wciąż pozostaje groźnym fighterem.
W wywiadzie po starciu z Lawlerem był mimo wszystko zadowolony z tego, że wystąpił na UFC 266:
– Przynajmniej dałem show. Wiedziałem, że któregoś z nas to czeka… Odczuwałem dużo stresu przed tą walką, długo mnie tu nie było. Nie szukam wymówek.
– Nie wiem, jak doszło do tej walki. Musiałem trochę pozmieniać w moim menedżmencie. Ta walka nie miała żadnych podstaw, by się odbyć.
Diaz mocno oberwał od Robbiego Lawlera. Po ostatniej kombinacji upadł, a „Ruthless” odszedł nie chcąc wejść do parteru, gdzie Nick mógłby wykorzystać swoje BJJ. Stocktończyk nie wstał po tym oraz nie odpowiedział na komendę sędziego, przez co oficjalnym werdyktem jest TKO. W rozmowie z Danielem Cormierem Diaz przyznał, że podjął racjonalną decyzję:
– Czułem, że przeciekam, wiesz… Nie chciałem narobić bałaganu.
Źródło: UFC YouTube