Jon Jones od kilku dni prowadził małą 'wojnę’ na słowa ze swoim pracodawcą – organizacją UFC. Jak wszyscy jednak wiemy, w tej branży zainteresowanie swoją osobą jest równie ważne (o ile nie ważniejsze) co wyniki sportowe. Wygląda jednak na to, że czara goryczy się przelała, bo były mistrz kategorii półciężkiej – choć szybko wpisy usunął – dobitnie udowadnia, że ma dość życia, jakie dotychczas prowadził.
Cała dyskusja miała swój początek w momencie, gdy nowym mistrzem kategorii ciężkiej UFC po brutalnym nokaucie na Stipe Miocicu został Franciss Ngannou. Jones, który nie ukrywał aspiracji do mistrzowskiego pasa kategorii królewskiej od razu wymierzył w kierunku UFC tweeta, w którym napisał: „Show me the money”, co było jasnym przesłaniem, że były mistrz kategorii półciężkiej jest żywo zainteresowany starciem z „Predatorem”.
Prezydent UFC – Dana White – niestety nie przychylił się do prośby Jonesa o 'większe pieniądze’ za pojedynek z Ngannou, co rozpętało małą wojnę. White na konferencji po gali UFC 260 powiedział: Mogę tu siedzieć cały dzień i słuchać, że chcesz z nim walczyć. Pytanie tylko czy naprawdę jesteś tego pewny?’
To nie pierwsza sytuacja, gdy Jones wchodzi w potyczki słowne z UFC i domaga się większej wypłaty za swoje występy. Około roku wstecz, podobna sytuacja miała miejsce przy dopinaniu potencjalnego starcia z Ngannou. Nie wiadomo jak zakończy się sprawa Jona Jonesa. Jedno jest pewne – ktoś w końcu nie wytrzyma i drogi zawodnika i organizacji mogą się rozejść na dobre.