Francis Ngannou przyznał, że długo zajęło mu dojście do siebie po rodzinnej tragedii. Kameruńczyk był bliski definitywnego zakończenia kariery w sportach walki!
Kameruński „Drapieżnik” już za kilka miesięcy zadebiutuje pod szyldem PFL. Do tej organizacji trafił po długich i zakończonych fiaskiem negocjacjach z UFC. Odchodząc z najlepszej ligi MMA na świecie Francis Ngannou zabrał ze sobą tytuł niekwestionowanego mistrza wagi ciężkiej.
W październiku zawalczy o pas Professional Fighters League z Renanem Ferreirą. „Problema” jest na fali czterech kolejnych wygranych. W ostatniej w zaledwie 21 sekund rozprawił się z Ryanem Baderem.
Ngannou myślał o zakończeniu kariery!
Przed kilkoma miesiącami Francis Ngannou przekazał w social mediach przykre wieści dotyczące jego rodziny. Po zaledwie 15 miesiącach ze świata odszedł jego syn, Kobe.
„The Predator” rozwinął się na ten temat, gdy gościł w podcaście The Joe Rogan Experience. W rozmowie ze Sky Sports Kameruńczyk przyznał, że omal nie zakończył kariery w sportach walki:
– Nie jest to dla mnie najlepszy czas. Muszę coś robić. Muszę się czymś zająć, wejść w trans. Muszę też to kontynuować – dla Kobego, dla mego chłopca. Ostatnie miesiące nie były najłatwiejsze. To były najtrudniejsze chwile w moim życiu. Straciłem synka. Przez jakiś czas czułem, że nie muszę tego robić ani zastanawiać się, czy powinienem to zrobić, czy walczyć ponownie…
– Ale chcę zrobić coś dobrego ku jego pamięci. Żeby nie był powodem zakończenia kariery, a by był motywacją do walki. Nie chodzi tylko o to, że byłem bliski przejścia na emeryturę. W takich chwilach myślisz, masz inne myśli. Widzisz, jak kruche jest życie. Czujesz się zraniony, czujesz się bezsilny. Czujesz się bezużyteczny. Zastanawiasz się nad swoim istnieniem, nad znaczeniem tego wszystkiego lub nad życiem w ogóle… Po prostu musisz uporać się z czymś, z czym nigdy wcześniej nie zmierzyłeś się w życiu.